Witajcie kochane chudzinki :* Muszę Wam powiedzieć, że to był mega ciężki tydzień i bardzo mi Was brakowało. Wysiadam już, czasem wszystko mnie przytłacza, a ja nie wiem jak sobie z tym poradzić. Ciężko jest. Łudzę się,że będzie dobrze, że wszystko się jakoś ułoży.. ale to tylko głupie nadzieje, które ciągle mi towarzyszą. A gdzie realizacja? Zamiast pocieszać się albo czekać na zmiany mogłabym sama wszystko odwrócić nawet o 180 stopni- bynajmniej tak mi się wydaje. Jednak nie zawsze wszystko wychodzi po mojej myśli, co więcej mam taką kontrolę ( na wszystko) ze strony moich rodziców, że nigdy bym tego nie przewidziała. Nie mówię tu tylko o jedzeniu, choć o tym zaraz. Internet też mi ograniczyli przez co coraz trudniej mi Was wspierać lub motywować. Jeśli chodzi o moje niejedzenie. Wasze komentarze, thinspiracje na telefonie, lustra i moje wieczne niezadowolenie sprawiło,że pomyślałam sobie: Nie mogę teraz zawieść nikogo, a zwłaszcza samej siebie. Nie mogę teraz nagle odpuścić bo tyle jeszcze przede mną. Jak pastanowiłam tak zrobiłam i w zeszły poniedziałek zjadłam tylko jabłko i rzodkiewkę. Moja duma była nie do opisania. Spaliłam wtedy jakieś 300 kcal i pomyślałam: No widzisz grubasie? Jednak jak chcesz, to potrafisz. Potem we wtorek miałam swoje sweet 16, super, poza tym, że spotkała mnie pewna niemiła niespodzianka to było miło i przyjemnie-jak się domyślacie nawpieprzałam się jak świnia a nawet nie miałam możliwości tego spalić, no chyba,że na środowych tańcach. W sumie nie pamiętam co wtedy zjadłam, ale starałam się jakoś zbilansować to żarcie z wtorku. Tym sposobem przechodzimy do czwartku gdzie byłam w domciu z rodzinką </3 i nie było opcji żebym nie jadła- po prostu nie. Znowu temat jedzenia wałkowany na okrągło i pełne posiłki bla bla bla. Moje nadzieje na to,że utrzymam cudowne 49 albo zejdę jeszcze niżej poległy. W piątek natomiast robiłam małą domóweczkę, a jako dobra gospodyni jedzenia załatwiłam tyle, że było porozstawiane w innych pokojach. Jadłam wszystko na co miałam ochotę bo stwierdziłam,że a tam, urodziny mogę sobie pozwolić. Jednak w pewnym momencie coś mnie zablokowało i poszłam wymiotować... I przez pewien czas wieczoru szłam do pokoju po chipsa/babeczkę żeby parę minut potem spuścić to w kiblu.. Nie potrafię tego wytłumaczyć,ale czułam się wtedy lepiej (miałam kontrolę nad tym co jem, a jeśli przeginałam to po prostu się tego pozbywałam). Potem przez weekend starałam się nie zjeść nic słodkiego (skoro tyle nażarłam się w piątek), ale oczywiście nie udało mi się. Brawo świnio! Znalazłam jakieś treningi na nogi, trochę filmików z Ewą Chodakowską i starałam się wszystko spalić. Niedziela była koszmarem bo mimo moich chęci(bieganie) zjadłam lody,rodzynki w czekoladzie, a wieczorem miałam mega awanturę. Rodzice kazali mi wejść na wagę. Byłam przerażona- jak to każą? Ja nie mogę, nie zrobiłam ćwiczeń, poza tym ważę się zawsze rano, nie nie nie!!!. Weszłam we łzach, nie mogłam spojrzeć na cyfry. 51. 51-przytyłaś wielorybie. Popłakałam się,nie mogłam pogodzić się z tym pogodzić. Wstałam w nocy żeby poćwiczyć, rano waga wskazywała 50 i tego się będę trzymać. Coraz bardziej przygnębiający i pełen thinspiracji
tumblr
MAM NADZIEJĘ,że jakimś cudem się wszystko ułoży
xoxo
coraz grubsza
M.